- Siostra chciała mnie widzieć?
Dyrektorka wyszła zza biurka z nie zwiastującą nic dobrego miną. - Zamknij za sobą drzwi i podejdź bliżej. Liz ledwie mogła oddychać, tak była przerażona. Rozpaczliwie szukała w myślach innych niż sobotni bal powodów, które mogły sprowadzać matkę Glorii do przełożonej. Nic nie przychodziło jej do głowy. Zamknęła drzwi i stanęła przed obydwoma kobietami, spoglądając to na jedną, to na drugą. - Siadaj, kochanie. - Siostra wskazała jej krzesło, po czym zasiadła za biurkiem. - Czy domyślasz się, z jakiego powodu cię wezwałam? Liz pokręciła głową i zacisnęła dłonie na podołku. - Nie, siostro. - Otóż pani St. Germaine ma bardzo poważne zarzuty wobec ciebie. - Wobec mnie? - powtórzyła Liz wysokim, nieswoim głosem. - Tak jest. - Siostra spojrzała na matkę Glorii, po czym znowu na ledwie żywą Liz. - Czy wiesz, o co może chodzić? Pokręciła głową. - Nie, siostro. Hope St. Germaine odchrząknęła i przystąpiła do rzeczy: - Mogę, siostro? Przełożona przystała po chwili wahania i Hope zwróciła się wprost do Liz: - Koniec z gierkami i oszustwami, moja panno. Wiem o wszystkim. Wiem, że pomagasz mojej córce zwodzić mnie i oszukiwać. Kryjesz ją, zachęcasz do kłamstw. A więc jednak. Tak jak Liz się obawiała, Hope przejrzała ich intrygę. Znalazły się w opalach. W strasznych opałach. Spojrzała bezradnie na dyrektorkę, ale wnosząc po jej zaciętej minie, z tej strony nie mogła oczekiwać pomocy. Łzy napłynęły jej do oczu, schyliła głowę. Dlaczego zgodziła się pomóc Glorii? Dlaczego uległa jej namowom, skoro od początku wiedziała, że plan jest niebezpieczny, niedorzeczny i lekkomyślny? - Moja córka zadaje się zupełnie nieodpowiednim dla niej chłopcem, a ty jej to ułatwiasz. Czy tak, Liz? - Hope zawiesiła pytanie w powietrzu, po czym zadała ostateczny cios. - Może nawet zachęcałaś ją do tego? Może to ty ją namawiałaś, żeby mnie okłamywała? - Nie! - Liz poderwała głowę. - To nieprawda! To nie tak! Pani St. Germaine postąpiła krok, wpijając w nią lodowate spojrzenie. - Nie? - Nie - powtórzyła słabo. - Przysięgam. - Powiedz nam zatem, jak było, Liz - zachęciła Hope z zimnym uśmiechem. - Nie chcemy rzucać nieusprawiedliwionych oskarżeń pod twoim adresem. Liz poczuła, że robi się jej niedobrze. Gorzko żałowała, że zgodziła się pomóc Glorii. Wolałaby o niczym nie wiedzieć, nie mieć pojęcia, co Gloria i Santos robili tamtej nocy. Zaprzeczyć swojemu udziałowi w całej sprawie. Skłamać. Gzuła jednak, że Hope St. Germaine i tak wie o wszystkim. Jeśli przyłapie ją na kłamstwie, Liz pogorszy swoją i tak już niewesołą sytuację. - Słucham - przynagliła Hope niecierpliwie. - Pomagałaś mojej córce? Liz skinęła głową, ale nie śmiała podnieść wzroku. - Czy to ma oznaczać „tak”? - Tak, proszę pani. - W sobotę wieczorem, kiedy odbywał się bał maskowy Towarzystwa Onkologicznego, zamieniłaś się z moją córką ubraniami, żeby mogła wymknąć się na spotkanie z tym chłopcem? - Tak, proszę pani. - Tak świetnie się zapowiadałaś, Elizabeth - zaczęła siostra Marguerita, przyjmując ton osoby głęboko rozczarowanej. - Wierzyłyśmy w ciebie. Jak mogłaś zawieść nas tak okrutnie? Liz spojrzała na przełożoną oczami pełnymi łez. - Przepraszam, siostro. Ja... ja nie chciałam zrobić nic złego. - Warunki twojego stypendium są jasne. Nie możemy tolerować żadnych występków. Liz poderwała się, ogarnięta nagłą paniką. - Aleja nie wiedziałam! Ja nie zrobiłam nic... - Uspokój się, Liz - wtrąciła matka Glorii. - Jeśli powiesz nam wszystko, postaram się przekonać siostrę Margueritę, by obeszła się z tobą łagodnie. Poczuła ulgę. Wszystko będzie dobrze, wszystko się jakoś ułoży, musi tylko powiedzieć prawdę. Nie zdradzi przecież Glorii; matka i tak już wie, co zaszło. Usiadła na powrót. - Dobrze. Co mam powiedzieć? - Zacznij od początku. Opowiedz, jak Gloria poznała tego chłopca. I Liz zaczęła opowiadać. Zrelacjonowała wszystko, co pamiętała, począwszy od tego ranka, kiedy Gloria czekała na nią na przystanku tramwajowym, by podzielić się wiadomością o poznanym poprzedniego dnia chłopaku, a skończywszy na balu maskowym i na tym, co wówczas zaszło między Glorią i Santosem. Kiedy skończyła, Hope położyła rękę na sercu. - Chcesz powiedzieć, że moja córka... że ona i ten chłopiec... że oni... Widząc, jak plącze się w słowach, siostra Marguerita pospieszyła z odsieczą: - Elizabeth Sweeney, czy chcesz powiedzieć, że Gloria i ten mężczyzna obcowali ze sobą jak mąż z żoną? A więc matka Glorii nie wiedziała. Dobry Boże, co ona zrobiła? - Czy to właśnie chcesz powiedzieć?