dostatecznych powodów, żeby nie wychodzić za mąż.
- Daj mi jeszcze chwilę - poprosił Lucien, zaskoczony jadem w jej głosie. - Ile tylko zechcesz. To niczego nie zmieni. - Jakiś czas temu wymieniłaś powody, dla których mnie nie poślubisz. Usunąłem wszystkie przeszkody, jedną po drugiej. Nie powinnaś złościć się na mnie, że zrobiłem coś, do czego sama mnie pchnęłaś. - Pchnęłam? Sprowadzasz tutaj diuka Monmoutha i mnie o to obwiniasz? - Taka rozmowa jest bez sensu, Alexandro. My... - Nie miałeś prawa wymuszać na nas pojednania dla własnych celów! - Zrobiłem to dla ciebie - rzucił gniewnym tonem. - Martwiłaś się o Rose. Zadbałem o to, żeby była szczęśliwa. Obawiałaś się, że plotki zaszkodzą bliskim ci osobom. Twoja reputacja jest uratowana. - Raczej zamieciona pod dywan. Chodzi ci wyłącznie o to, żeby postawić na swoim. Nadal potrzebujesz dziedzica, żeby nie dopuścić do spadku potomstwa Rose, i nadal jesteś tym samym Lucienem Balfourem, który twierdził, że miłość to tylko społecznie akceptowany synonim żądzy. - Jestem głupi - przyznał. - Jestem idiotą, który próbował uczynić cię szczęśliwą. Na litość boską, odkąd cię spotkałem, nie rozpoznaję się w lustrze! Rozwiązuję problemy innych ludzi... i coraz bardziej mi się to podoba! - Ja nie... - Jeszcze nie skończyłem. Rzuciłem nawet cygara, bo wiedziałem, że nie pochwalasz palenia. Zmieniłaś mnie. Uczyniłaś innym człowiekiem. Lubię go bardziej niż dawnego siebie. A teraz cię pytam, Alexandro, czy nie wymagasz za dużo? - O nic cię nie prosiłam. Nie oczekuj, że zgodzę się na coś, czego nigdy nie chciałam. - Chciałaś. Nadal chcesz. Po prostu jesteś zbyt uparta, żeby to przyznać. - Oddychał ciężko i przeszywał ją wzrokiem, tak jak ona jego. - Teraz twoja kolej, żeby trochę ustąpić. Będę na górze. 20 - Nie byłam w błędzie! - Alexandra chodziła w tę i z powrotem po małym gabinecie. - Nie miał prawa robić tego, co zrobił! - Lex, nic nie mówiłam. Kłócisz się sama ze sobą, co tobie może pomóc, ale mnie przyprawia o ból głowy. Zatrzymała się przed starym dębowym biurkiem i spojrzała na przyjaciółkę. - Przepraszam, Emmo. Po prostu bardzo mnie rozgniewał! - Widzę - odparła sucho Emma Grenville. Odgarnęła z czoła pasmo niesfornych kasztanowatych włosów i wstała. - Siadaj, przyniosę ci herbaty. - Nachyliła się i pogłaskała psa. - A Szekspir chętnie zje ciasteczko. - Pewnie ogłuchł od mojego wrzasku. - Siadaj! - Tak, proszę pani. Drobna i smukła, z uroczymi dołeczkami w policzkach, Emma wyglądała raczej na nimfę niż właścicielkę i dyrektorkę szkoły dla dziewcząt. Z drugiej strony, jej spokój, opanowanie i uprzejmość sprawiały, że wszyscy dawali jej więcej niż dwadzieścia cztery lata. Alexandra westchnęła i usiadła przy oknie, a tymczasem przyjaciółka weszła do małej kuchenki. Z korytarza dobiegły śmiechy, ale szybko ucichły. Uczennice właśnie szły do jadalni na kolację. - Domyślam się, że ty i lord Kilcairn mieliście sprzeczkę - powiedziała Emma, stawiając tacę na biurku. - Tak. Ale doszło do niej z jego winy. Nalała herbaty do filiżanek i dała psu ciasteczko. - Zawsze kłócisz się ze swoimi pracodawcami? - Tylko gdy się mylą. Westchnęła cicho i sięgnęła po filiżankę. Nie mogła sobie przypomnieć, ile razy siedziała na tym samym krześle i zwierzała się z kłopotów ciotce Emmy. Nie sądziła, że