nie potrafi zacisnac dłoni, by je zatrzymac. Napiła sie wody. Z
trudem poruszała szczeka. Miała wra¿enie, ¿e jej jezyk, dziwny i za du¿y, jest obcym ciałem, wydawało jej sie te¿, ¿e ciagle ma zadrutowane zeby. Od dwóch tygodni wykorzystywała tylko wargi, kiedy chciała cos powiedziec, teraz wiec z trudem zmuszała do pracy jezyk, zeby i szczeki. 244 Alex pomógł jej zało¿yc płaszcz, podczas gdy Phil wyłaczał swiatła. Razem wyszli na parking. Alex, obejmujac Marle ramieniem, podszedł do jaguara. - Zaprosimy cie na drinka - obiecał Philowi - gdy tylko Marla bedzie bardziej soba. Marla zawrzała, słyszac te insynuacje, ale powstrzymała cieta odpowiedz, która miała ju¿ na koncu jezyka. Alex usiadł za kierownica. Było w nim cos, co budziło w niej agresje, złosc, chec walki. Z nim. Chocia¿ sama nie rozumiała dlaczego. - To jak sie teraz czujesz? - spytał, obrzucajac ja szybkim spojrzeniem. Przekrecił kluczyk w stacyjce i powoli wyjechał z parkingu. - Jakby mi ktos przyło¿ył młotem w szczeke. - Dobre, co? - Wcisnał zapalniczke, a nastepnie z wewnetrznej kieszeni marynarki wyciagnał paczke papierosów. - Dobre.-Marla nie zdobyła sie na usmiech. Jego zachowanie dra¿niło ja coraz bardziej. Podejrzewała, ¿e wraz z Robertsonem ukrywa cos przed nia, i działało jej to na nerwy. Co gorsza, jego postawa - mał¿enska troska, podczas gdy tak naprawde nigdy go przy niej nie było - zaczeła ja naprawde wkurzac. Cos tu było nie tak i wiedziała, ¿e tego sobie nie wymysliła. Była jednak zbyt zmeczona, by teraz sie nad tym zastanawiac. Zapalniczka wyskoczyła ze szczekiem. Alex zapalił papierosa i wydmuchnał kłab dymu. Nacisnał guzik i szyba zjechała w dół, a przez otwarte okno wpłyneło do samochodu chłodne, wilgotne powietrze. Z radia dobiegała spokojna jazzowa muzyka. Alex wyjechał na opustoszałe ulice i ruszył w strone wzgórza. Oswietlone drapacze chmur jasniały na tle nieba. Marla rozpoznała w oddali piramide Transamerica i historyczna dzielnice Jackson Square. Widziała je przedtem zapewne setki razy. I jeszcze cos... jakis przebłysk... Nagle zobaczyła siebie 245 przy biurku, w wielkim budynku ze stali i szkła. Monitor komputera szumiał cicho, na odgrodzonych od siebie niskimi sciankami biurkach dzwoniły telefony, pracownicy rozmawiali, pisali cos na komputerach, wpatrywali sie w monitory. Ciag okien na jednej ze scian ukazywał panorame San Francisco i błekitne niebo nad zatoka. Ale to niemo¿liwe. Ona przecie¿ nie pracowała w biurze. Nigdy. Wtulona w miekki fotel jaguara spojrzała na me¿a. Patrzył przed siebie z posepna mina. - Czy ja kiedykolwiek pracowałam? - spytała, choc wiedziała, jaka bedzie odpowiedz, jeszcze zanim zadała pytanie. Alex parsknał smiechem.