- Doskonale. Skontaktowałem się już z prawnikiem. Będzie tu rano.
- Załatwienie formalności zajmie sporo czasu... - Nie dla nas. Po spotkaniu z Alfredem pojedziemy do Florencji. - Do Florencji? - Mam tam coś do załatwienia, a ty potrzebujesz sukni ślubnej. - Sukni ślubnej? Lorenzo uniósł ciemne brwi. - Przypuszczam, że uciekając, nie zabrałaś jej ze sobą? Jodie odwróciła wzrok. - Nie, nie zabrałam - odpowiedziała spokojnie. Jej suknia ślubna wciąż wisiała w sklepie. Zapłacona, ale nieodebrana. Patrzył na nią beznamiętnie. - We Florencji jest sporo firmowych sklepów. Na pewno coś znajdziesz. Zwilżyła wargi czubkiem języka. - A gdybym zmieniła zdanie? - Nie pozwolę ci. - Nie możesz mnie powstrzymać. Sposób, w jaki na nią spojrzał, uświadomił jej, że znalazła się w pułapce. - Czego ty się tak bardzo boisz? - zapytał Lorenzo. - Nie boję się niczego i nikogo - skłamała. - Dlaczego w takim razie nie mielibyśmy się pobrać? Oboje zyskamy na tym coś, co jest dla nas ważne. Kiedy się żeni twój były narzeczony? - W połowie następnego miesiąca. - Świetnie. My już wtedy będziemy małżeństwem, więc będziesz miała przyjemność przedstawić mnie jako swojego męża. Odpocznij teraz. Jest późno, a jutro czeka nas pracowity dzień. - Dlaczego nie chcesz się ożenić z Cateriną? Jego rysy natychmiast stwardniały. - To nie twoja sprawa - odpowiedział zimno. - Śpij. Skurcz nie powinien wrócić. ROZDZIAŁ SZÓSTY Ze snu wyrwał Jodie odgłos otwierania drzwi sypialni i brzęk nakryć stołowych. - Dzień dobry - pozdrowiła ją Maria wesoło po włosku, postawiła tacę i obeszła pokój, odsłaniając ciężkie zasłony. Pokój zalały potoki światła słonecznego, a z nim rozkoszne ciepło, kiedy Maria otworzyła okna, odsłaniając niewielki balkon. Zapach świeżej kawy, widok owoców i słodkich bułeczek sprawił, że ślina napłynęła Jodie do ust. - Dziękuję, Mario - odpowiedziała starszej pani po włosku z ciepłym uśmiechem i jak tylko Maria odwróciła się do wyjścia, wyskoczyła z łóżka. Nie wiedziała, że pokój ma balkon, i teraz odkryła, że wychodzi na ogród w stylu mauretańskim. Zdobione ornamentami sklepione przejścia spowijały kaskady różowych róż, a ze swojego punktu obserwacyjnego widziała niewielki stawek, gdzie zdobiona fontanna biła wysoko w górę, a woda, spadając z powrotem do stawku, zakłócała spokój złotym rybkom, leniuchującym w porannym słońcu. Jodie wróciła do pokoju, nalała sobie filiżankę kawy i znów wyszła na balkon, wystarczająco szeroki, by pomieścić mały stolik z kutego żelaza i dwa krzesła. Właśnie chciała usiąść, gdy drzwi sypialni otworzyły się ponownie. Jodie odwróciła się z uśmiechem, który zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła Lorenza. - Dobrze, że już wstałaś. Dzwonił Alfredo, będzie tu za godzinę. Mam nadzieję, że spałaś spokojnie i że skurcze już się nie powtórzyły? - Nie, to znaczy tak, spałam dobrze i bez bólu. - W istocie skurcze nie powróciły, ale słabe mrowienie w miejscu, które masował, nie pozwoliło jej zasnąć przez dłuższy czas po jego wyjściu. W przeciwieństwie do niej Lorenzo był całkowicie ubrany, więc tym wyraźniej uświadomiła sobie kusość swojej koszulki. Ale Lorenzo nie patrzył na nią. - A teraz jak się czujesz? - zapytał, nalewając sobie kawy i wychodząc na balkon. Nagle spokojne miejsce, w którym można się cieszyć pięknym porankiem, zrobiło się bardzo intymne i ciasne. - Wszystko w porządku. Skurcz może złapać każdego - odpowiedziała, przyjmując pozycję obronną - nawet kogoś z dwiema zdrowymi nogami. - W bardzo wielu miejscach na świecie ludzie cierpią z powodu wojen, tracą kończyny i na pewno z radością znaleźliby się na twoim miejscu. Czyżby ośmielał się prawić jej kazanie? On, który żył życiem uprzywilejowanego, bezpiecznie odizolowany od rzeczywistości? - Co ty w ogóle wiesz o ludzkim cierpieniu? - zapytała pogardliwie. - Założę się, że okrucieństwa wojny widziałeś najwyżej w telewizji. Zamaszyście odstawiła filiżankę na stolik i zamierzała przejść do sypialni, ale Lorenzo, który wydawał się pochłonięty kontemplowaniem ogrodu, położył jej dłoń na ramieniu, zmuszając, by się zatrzymała. - Caterina obserwuje nas z ogrodu - powiedział spokojnie. - No i co? Odstawił filiżankę i odwrócił się do niej. - No i to - odpowiedział miękko. Odległość między nimi gwałtownie się zmniejszyła i nie było dokąd uciec. Lorenzo otoczył ją ramionami, których ciepło przeniknęło przez cienki materiał koszulki. Przechylił ją ku sobie, palce jednej dłoni wsunął w jej włosy, palce drugiej pieściły jej kark. Cała drżąca od tłumionej furii Jodie spojrzała na niego. Cień jego głowy przesłonił słońce, kiedy nachylił ją do pocałunku. Jodie zesztywniała i nie odważyła się poruszyć. Jego wargi były chłodne i twarde. Czuła zapach wody po goleniu i mydła. Uparcie odmawiała oddania mu pocałunku, ale nie potrafiła pozostać obojętna wobec pieszczoty jego palców. Wyraz jego szarych oczu był nieodgadniony. - Czy ty nawet nie umiesz całować? I pomyśleć, że byliście zaręczeni! Nie chcąc zostać uznaną za kobietę erotycznie nieporadną, Jodie przedłożyła kobiecą dumę nad złość. Lekko rozchyliła wargi i otoczyła ramionami jego szyję. Czuła ciepło słoneczne na plecach, ale to dotyk Lorenza rozpalał jej ciało. Jego dłonie pieściły ją pod koszulką, kiedy tak stała na palcach, nachylona nad nim, całując go w bardzo intymny sposób. Lorenzo otoczył dłońmi jej talię, a potem przesunął je wyżej, na jej nagie piersi. Jodie chłonęła coraz śmielsze pieszczoty wszystkimi zmysłami, całkowicie zatracona w prywatnym świecie erotycznej przyjemności. Do przytomności przywrócił ją dopiero odgłos drobnych kroków pod balkonem. Zesztywniała i oderwała się od Lorenza. - Nie miałeś prawa - rzuciła ze złością.