- Nie znam cię.
- Prawda, nie znasz mnie. Odwróciła twarz, ale zdążył dojrzeć w jej spojrzeniu coś, co przeczyło roli, jaką usiłowała grać: bezradność, lęk, zagubienie. Pomyślał, że być może się pomylił, być może i ona przeżyła swój horror. Niezbyt zadowolony z własnych obserwacji otworzył drzwiczki. - Przejdziemy się? Gloria skinęła głową. Szli w milczeniu wzdłuż falochronu, w oddali bielały żagle jachtów, nad pomarszczoną taflą Lakę Pontchartrain krążyły mewy. Obok śmignął samochód z nastawionym na cały regulator radiem, z boiska po drugiej stronie drogi dochodziły śmiechy rozbawionych dzieci. Gloria czasami dotykała ramienia Santosa, chcąc zwrócić mu na coś uwagę i nie pozwalając zapomnieć o swojej obecności. Powtarzał sobie, że musi się kontrolować, że w każdej chwili może się wycofać, uciąć dopiero co zaczętą znajomość. To tylko przelotny flirt, nic więcej. Powinien o tym pamiętać. - Lubię to miejsce - mruknęła Gloria. - Kiedy tu przyjeżdżam, mam wrażenie, że jestem w innym świecie. Pamiętam, jak ojciec przywiózł mnie tutaj pierwszy raz. Myślałam, że jesteśmy na wakacjach. Była niedziela, mama miała migrenę. Mieliśmy jechać z tatą do kościoła, a wylądowaliśmy tutaj. Była wściekła, kiedy się dowiedziała. - Zezłościła się, że nie poszliście na mszę? - To dla niej bardzo ważne. Santos spojrzał uważnie na swoją towarzyszkę. - Zdaje się, że nie przepadasz za nią. - Myślisz o mojej matce? - Gloria skrzywiła się. - Powiedziałabym, że jest odwrotnie. Hope St. Germaine jest osobą, którą trudno zadowolić. A więc Królowa Śniegu jest matką jego nowej znajomej. Z jednej strony nie był w stanie w to uwierzyć, z drugiej wszystko mu się zgadzało. Doszli do parku rozrywki usytuowanego między Lakeshore Drive a brzegiem jeziora. Kiedyś to dzisiaj podupadłe miejsce było atrakcją turystyczną, teraz prawie nikt tutaj nie zaglądał. - Przychodziłeś do Jeziorniaka? - zapytała. Tak właśnie, Jeziorniakiem, nazywali park nowoorleańczycy. - Raz byłem, mama mnie przyprowadziła. Najpierw jeździliśmy na wszystkich karuzelach, a potem urządziliśmy sobie piknik. Miałem wtedy chyba dziesięć lat i świetnie się bawiłem. Uśmiechnął się na to wspomnienie. I natychmiast ogarnął go gniew. Po kiego się jej zwierza? Dlaczego wraca do przeszłości? Odwrócił się, chciał odejść, ale chwyciła go za rękę i spojrzała zadziornie w oczy - Mogę zadać ci pytanie, Santos? Poczuł się znacznie pewniej. Skinął głową. Znowu flirtowała, a tutaj był na swoim gruncie, z dala od spraw osobistych. Nie chciał, żeby wiedziała o nim zbyt wiele, sam też nie zamierzał poznawać tajemnic jej serduszka. Żadnej intymności, żadnej zażyłości. Miła przygoda, gra bez wgłębiania się w życie drugiej osoby. Nikt nie cierpi, wszyscy są zadowoleni. - Kiedy widzisz coś, czego bardzo chcesz, co wtedy robisz? Doskonale wiedział, do czego ma zmierzać ta rozmowa. Uśmiechnął się, ściągnął brwi. Nachylił się ku niej tak, że ich twarze niemal się stykały. Zniżył głos do szeptu i powiedział: - Zastanawiam się nad konsekwencjami. Tak robią dorośli. - Ja jestem dorosła - oświadczyła pewnie, kładąc mu dłoń na piersi. - Nie powiedziałbym. Zacisnęła palce na jego koszulce. - Mogę ci dowieść. - Czego ode mnie chcesz, Glorio St. Germanie? - A jak myślisz? Santos dotknął jej zaróżowionego policzka. - Myślę - mruknął głosem umyślnie lekko ochrypłym - że jestem dla ciebie za stary i że powinnaś zmykać do domu, do mamy. W oczach Glorii zabłysły iskierki; podjęła wyzwanie. - Naprawdę? Za stary? - Aha. Za stary. Zbyt doświadczony. Gramy w innych drużynach, moja panno. - Wypróbuj mnie. Spróbuj mnie pocałować. - Uniosła twarz. - No, dalej. Pocałował ją tak, jak mężczyzna całuje kobietę, jak - był tego prawie pewien - nikt jej dotąd nie całował. Dał tej zadziornej smarkatej znacznie więcej, niż oczekiwała. Oderwał się od niej, przesunął ze śmiechem palcem po jej wargach. Wpatrywała się w niego oniemiała, zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek powiedzieć. - Widzisz? Mówiłem ci, że jestem za stary. Kiedy odwrócił się, gotów odejść, złapała go za rękę. - Nie. Wspięła się na palce i pocałowała go równie głęboko, jak on ją przed chwilą. Włożyła w ten pocałunek całą siebie. Przywarła do Santosa, zagłębiła język w jego ustach, aż przestał panować nad sobą. Podniecała go jak żadna inna dziewczyna. Nie pamiętał już, co wolno, a czego nie, zapomniał ciętych ripost. Liczył się tylko ten jeden, naiwny, nienasycony pocałunek, ciało wtulonej w jego ramiona Glorii. Otrzeźwiał raptownie i odsunął ją od siebie. Miał jej coś dowieść, tymczasem to ona trzymała karty w ręku. - Koniec - powiedział. - Miło było, ale czas do domu. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, jakby nie docierało do niej znaczenie usłyszanych słów. - Zobaczymy się jeszcze? - spytała po chwili. - Nie. I znów powtórzyła się ta sama scena: Santos odwrócił się, by odejść, a Gloria chwyciła go za rękę. - Boisz się - stwierdziła, zaglądając mu w oczy. - Uciekasz. - Jesteś jeszcze młodziutka, Glorio St. Germaine. - Poklepał ją po policzku, siląc się na protekcjonalny gest. - Powiedziałem: miło było, a teraz zmykaj do domu, bo mama i tata czekają. - Naprawdę się boisz - powtórzyła. - Posłuchaj, skarbie - cedził, zachodząc w głowę, jakim sposobem dziewczyna odgaduje jego myśli - nie boję się, ale... - Owszem. Taki duży facet nie powinien bać się takiej smarkatej, jak ja.