- Przepraszam, nie myślałem, że kimnę - powiedział z zażenowanym uśmiechem. Powstrzymał ziewnięcie i zapytał: - Jak długo spałem?

  • Oda

- Przepraszam, nie myślałem, że kimnę - powiedział z zażenowanym uśmiechem. Powstrzymał ziewnięcie i zapytał: - Jak długo spałem?

16 January 2021 by Oda

- Niedługo, pół godziny. Dziwne. Miał wrażenie, że trwało to znacznie dłużej. Roztarł sztywny kark. Czuł się odrętwiały jak po wielogodzinnym śnie. Spojrzał na zewnątrz - jechali jakąś pustą boczną drogą. Zmarszczył brwi lekko zaniepokojony i potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić resztki snu. Cholera, coś było nie w porządku. - Gdzie jesteśmy? - Na River Road, niedaleko Vacherie. - River Road? - powtórzył. Jeszcze dzisiaj wieczorem sprawdzał trasę na mapie. Baton Rouge leżało niedaleko Nowego Orleanu, jechało się tam Międzystanową 10, nigdzie nie zbaczając. Dlaczego znaleźli się na River Road? - Wywróciła się cysterna z chemikaliami, rozlało się jakieś świństwo i musieli zamknąć drogę - wyjaśnił Rick. - Pomyślałem, że najwygodniej będzie dostać się do Baton Rouge właśnie tędy. Santos bezskutecznie usiłował sobie przypomnieć, czy River Road rzeczywiście można dojechać do Baton Rouge. Nie potrafił nawet usytuować jej położenia na mapie. - Byłeś kiedyś w którymś z tych starych domów z czasów plantacji, Victorze? Santos pokręcił głową, więc Rick mówił dalej: - Ciągną się wzdłuż całej River Road. Robią wrażenie. W osiemnastym, dziewiętnastym wieku budowano głównie nad rzeką. Umożliwiała transport plonów, zaopatrzenie, wygodną podróż. Powinieneś kiedyś je zobaczyć. Santos potarł czoło. - Długi ten objazd? - Nie za bardzo. Szybciej dojedziemy, nadkładając drogi, niżbyśmy mieli tkwić w korku i czekać, aż zlikwidują wyciek. Nie wiem jak ty, ale ja wolę nie wdychać tego gówna, które się tam rozlało. - Jasne - mruknął Santos, próbując przemóc narastający niepokój. Rick jest w porządku, upewniał się w duchu. Postąpił zupełnie przytomnie, decydując się na objazd. Dlaczego zatem nie może pozbyć się uczucia, że coś jest nie w porządku? - Dobrze się czujesz? - zatroskał się Rick. - Jakoś blado wyglądasz. - Dobrze. Jestem tylko zmęczony. - Santos przesunął się nieznacznie ku drzwiczkom. Rick rozgadał się. Zaczął opowiadać o uniwersytecie, o psychologii. Od czasu do czasu pytał Santosa o rodzinę, o jego życie, lecz Santos za każdym razem zbywał pytania, kierując rozmowę na inny temat. Słuchał chłopaka i powtarzał sobie, że wszystko jest OK, że nie dzieje się nic złego. A jednak coś było nie tak. Nie potrafił powiedzieć co, lecz czuł każdym nerwem, że powinien mieć się na baczności. - Powiedz mi, ale szczerze... - zagadnął Rick. – Nie masz babki w szpitalu, no nie? Nie masz nikogo na świecie. Nikt na ciebie nie czeka, Victor. Santos poczuł, że włosy stają mu dęba. Rick zerknął na niego z szerokim uśmiechem, który mówił „mnie możesz zaufać, stary”. Jednak pozory często mylą. Tego nauczył się przez ostatni rok. Zrobił zdziwioną, lekko urażoną minę i odparł: - Mówiłem ci, jadę do babki. Staruszka jest ciężko chora. Prosiła, żebym natychmiast przyjechał. Dlaczego myślisz, że kłamię? - Znam trochę życie. - Rick pewnie prowadził wóz wąską, krętą drogą. - Co mogę pomyśleć, spotykając w środku nocy takiego dzieciaka, jak ty? Coś tu nie gra. Puściłeś się w świat szukać szczęścia, mam rację? - Nie czekając na odpowiedź Victora, dodał: - Mogę ci pomóc, dać ci nocleg na jakiś czas i tak dalej... - Niby z jakiej racji? Przecież mnie nie znasz. - Kiedyś byłem w takiej samej sytuacji i dobrze wiem, co to znaczy. Wierz mi, Victor, jest ciężko, nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko. Santos był bliski kapitulacji. Miał ochotę przyznać się i przyjąć pomoc Ricka. Oferta brzmiała szczerze, zachęcająco. Z drugiej strony to, co przeszedł przez kilka ostatnich miesięcy, nauczyło go ostrożności wobec ludzi. Przekonany, że za każdym życzliwym gestem muszą się kryć ciemne motywy, nikomu już nie dowierzał i nie ufał w dobre intencje. Ten człowiek mógł kłamać, może chciał go podejść. Dlaczego miałby pomagać nieznajomemu? - Domyślam się, że ciężko. - Santos spojrzał Rickowi prosto w oczy. - Ale mnie to nie dotyczy. Nie szukam pomocy. W Baton Rouge czeka moja babka. - Jak chcesz. - Rick wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby. Było w tym uśmiechu coś odpychającego, fałszywego. Santos wzdrygnął się z odrazą. - W każdym razie dzięki za propozycję. - Nie ma za co. - Rick zwolnił, zjechał na pobocze. - Poczekaj. Muszę się odlać. Santos skinął głową i odwrócił twarz do okna. Słyszał, jak Rick odpina pas, kątem oka dostrzegł, że nachyla się, żeby wyjąć coś spod siedzenia, i wtedy... Wiać, wiać stąd jak najszybciej! Nie wahał się ani chwili. Szarpnął za klamkę, lecz w tym samym momencie Rick wychylił się ku niemu tak gwałtownie, że Santos uderzył ramieniem w drzwiczki, te zaś ustąpiły pod naporem i wnętrze wozu zalało światło. Niewiele myśląc, zdzielił napastnika w szczękę i ze zdumieniem zobaczył, że jego cios, chociaż poszedł trochę bokiem, okazał się skuteczny. Ricka wparło w siedzenie, coś upadło na podłogę. Nóż! A obok kawałek nylonowej linki. Widok, na który nałożył się obraz skrwawionej twarzy matki, był tak porażający, że Santosa na moment sparaliżowało. Czuł absolutną pustkę w głowie, nie był w stanie się ruszyć. Dopiero kiedy zobaczył, że Rick doszedł do siebie i sięga po linkę, krzyknął przerażony i obrócił się ku otwartym drzwiczkom. Na policzkach poczuł chłodny powiew nocy i zapach idący od rzeki. Był już jedną nogą na zewnątrz, kiedy Rick chwycił go za stopę i błyskawicznie zacisnął linkę wokół kostki. Santos wpadł w histerię. Serce waliło mu jak oszalałe, w głowie kłębiły się chaotyczne obrazy: matka, jej zabójca, twarz wykrzywiona w śmiertelnym skurczu. - Możemy to załatwić szybko, Victor, albo powoli... - Rick uśmiechnął się, smakując przerażenie swojej ofiary. - Szybko jest oczywiście znacznie przyjemniej. - Unieruchomił drugą stopę chłopca. - Bądź grzeczny i nie opieraj się wujkowi. Nie! Nie może umrzeć w ten sposób. Nie może zginąć, nie pomściwszy matki. Ze zwierzęcym krzykiem, który szedł z samych trzewi, Santos wyszarpnął nogę i z całych sił kopnął napastnika w twarz. Głowa Ricka odskoczyła jak piłka pod siłą uderzenia, a Santos szczupakiem wyprysnął z samochodu wprost na błotniste pobocze. Podniósł się, poślizgnął, upadł na kolana. Dopiero za drugim razem stanął pewnie na nogach i rozejrzał się gorączkowo wokół. Z jednej strony miał rzekę i wysoki wal przeciwpowodziowy, po drugiej stronie szosy ciągnął się solidnie ogrodzony, prywatny las. Drzwiczki od strony kierowcy otworzyły się z łoskotem. Rick wyskoczył na asfalt. Santos, nie czekając dłużej, rzucił się do ucieczki. W ciemnościach zabłysły reflektory wyłaniającego się zza zakrętu samochodu. Jechał tak szybko, że kierowca nie miał szans wyhamować, a Santos uskoczyć; usłyszał jeszcze ryk klaksonu i przeraźliwy pisk opon. A potem był już tylko ból. Ostry, przejmujący ból, białe oślepiające światło, cudowne poczucie nieważkości i wreszcie czama otchłań. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Dobry Boże, przejechałam go.

Posted in: Bez kategorii Tagged: olejek z drzewa herbacianego rossmann, prawdziwe tatuaże, kształt brwi do okrągłej twarzy,

Najczęściej czytane:

an43

285 zachłannie skałę i uparte drzewo, wiedząc dobrze, że kiedyś z nimi ... [Read more...]

matkę do ojca, do Meksyku. Jego stary nie przejmował się specjalnie

an43 148 ... [Read more...]

zlokalizować miasto, w którym według Pavona mieszkała kobieta

fałszująca akty urodzenia. Jak na złość miejscowość leżała właśnie tam, dokąd trudno było się dostać z El Paso. Rzuciła okiem na zegarek: za wcześnie. Biuro podróży jeszcze zamknięte. Biorąc ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 112.opole.pl

WordPress Theme by ThemeTaste