- Tak, tato!
- To dobrze. - Wyjął ze stojaka parasol i otworzył drzwi. Ostry podmuch wiatru wdarł się do środka. - Poczekajcie chwilę, aż otworzę wszystkie drzwi w samochodzie. Lizzie, chcę, żebyś usiadła ze mną z przodu. Panna Tyler usiądzie z tyłu, by mogła przypilnować Amy i Mikeya. Gdy podjechali pod jasno oświetlony dom Moffatów, Willow zrobiło się słabo. Scott wyglądał na wykończonego i chociaż powinna była go nienawidzić za jego butę i pychę, wciąż się o niego martwiła. Zapracowany człowiek potrzebuje ciszy i spokoju w rodzinnym domu. Liczył na to, że dopilnuje, by Amy i Mikey zachowywali się grzecznie w czasie podróży, ale dzieci były tak podniecone, że nie była w stanie nad nimi zapanować. Kłóciły się przez cały czas. Ucichły dopiero wtedy, gdy zjechali na żwirową drogę prowadzącą do wielkiego domu dziadków. Scott nie odezwał się ani słowem, ale Willow widziała napięcie w jego ruchach. Tak mocno zaciskał dłonie na kierownicy, że jego kłykcie całkowicie zbielały. Gdy zgasił silnik, czym prędzej pomogła wysiąść dwójce młodszych dzieci z samochodu i poprowadziła je w stronę głównego wejścia. Deszcz przestał padać jakiś kwadrans temu, a powietrze pachniało świeżością, wilgotną glebą i różami. Lizzie wyskoczyła z auta i chwyciwszy Mikeya za rękę, pobiegła w bok. - Dokąd biegniecie? - zawołała za nimi Amy. R S - Tylne wejście! - Poczekajcie na mnie! Willow chciała pobiec za nimi, ale Scott poprosił, by na niego poczekała. Po raz pierwszy od kilku dni zwrócił się do niej normalnym, choć poważnym tonem. Wzięła głęboki oddech. Z pewnością ma do niej pretensje, że nie była w stanie zapanować nad Amy i Mikeyem. Tylko dlaczego musiał być przy tym tak zabójczo przystojny? W granatowej marynarce i szarych spodniach był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. - Musimy porozmawiać. - Stanął z nią twarzą w twarz. - Zanim wejdziemy do środka. - Wiem - westchnęła. - Przepraszam, powinnam była ich uciszyć. Widziałam, że jest pan zmęczony i że piski dzieci wcale nie ułatwiają sprawy. - Tak, jestem zmęczony, ale nie z powodu dzieci. Martwię się sytuacją między nami. Przyjęcie powinno być okazją do śmiechu. Czy ze względu na moich teściów i resztę gości możemy na kilka godzin zakopać topór wojenny? Później będzie pani mogła nienawidzić mnie do woli - uśmiechnął się ironicznie. Proszę... R S ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - Rozejm? - Willow odetchnęła z ulgą. - Z największą przyjemnością - uśmiechnęła się. - Myślę, że na parę godzin uda mi się ukryć nienawiść, jaką do pana czuję - zażartowała. - W liceum występowałam w szkolnym teatrze, a na lekcjach aktorstwa dostawałam same piątki.