shih tzu z kundlem
- O tak... o tak... -jeczał Monty. Kylie znowu opusciła jedna reke i wsuneła ja pod materac. Znalazła rewolwer i spocona ze zdenerwowania zaczeła przyciagac go powoli do brzegu łó¿ka. W koncu zdołała go wyjac. Monty ciagle trzymał w rece swój rewolwer, ale jego palce rozluzniły uscisk, nie przytykał te¿ lufy do jej szyi. Kylie, z ustami przy jego udzie, zaczeła szeptac cos nieprzyzwoitego. 459 - Wiesz, ¿e tego chce - dyszała. - Nikt nie był tak dobry jak ty, Monty. Nie chciałam tylko w to uwierzyc... - Udowodnij to. Ciagnij. Pomocy, pomodliła sie Kylie w duchu. Zmieniła pozycje, ostro¿nie uniosła noge i z całej siły uderzyła go kolanem w jadra. Monty zawył z bólu i zwinał sie w kłebek, wypuszczajac z reki rewolwer, który spadł z łó¿ka na podłoge. - Ty pieprzona dziwko! - rzucił z wsciekłoscia, siegajac po swoja bron. Kylie chwyciła rewolwer Aleksa i odbezpieczyła go błyskawicznie. - Ty dziwko! Zapłacisz mi za to! - ryknał Monty, przechylajac sie nad krawedzia łó¿ka i chwytajac le¿acy na podłodze rewolwer. Kylie nie czekała ani sekundy. Wycelowała i nacisneła spust. Rozległ sie ogłuszajacy huk. Monty wydał przerazliwy krzyk, jego ramie eksplodowało i krew zmieszana z odłamkami kosci opryskała sciany, łó¿ko, koronkowy baldachim i Kylie. Monty stoczył sie z łó¿ka, z jego ramienia lała sie krew. Gdzies w pobli¿u rozległ sie płacz dziecka i czyjes szybkie kroki. Wreszcie nadeszła pomoc. Kylie, dyszac szybko, z twarza zalana łzami, cały czas trzymała rewolwer wycelowany w Monty'ego, który jakos zdołał sie podniesc i zrobic krok w jej strone. Wtedy jednak zaplatał sie w zsuniete do kostek d¿insy. - Nawet o tym nie mysl - rzuciła Kylie, gotowa w ka¿dej chwili znowu do niego strzelic, choc rece jej sie trzesły. Monty upadł na podłoge, dyszac cie¿ko i jeczac z bólu. - Nie ruszaj sie. Monty zemdlał. Kylie zeszła z łó¿ka w chwili, kiedy drzwi sypialni otworzyły sie z trzaskiem. Wtedy cała jej nadzieja i odwaga znikneły. 460 Stała, półnaga, twarza w twarz ze swoja przyrodnia siostra, kobieta, której przez całe ¿ycie zazdrosciła. A Marla nie była sama. W ramionach trzymała Jamesa. - Co... co ty tu robisz? - spytała Kylie. - To mój dom. - Ale... - Przyszłam po mojego syna. - Nie odbieraj mi go - powiedziała Kylie błagalnie. W drzwiach stanał Alex. - Za pózno Kylie - usmiechnał sie zimno. W rekach